Zbiór przedziwnych cnót i tworów [cz.1]

–  Wyglądasz okropnie – powiedziałam rozkojarzonym tonem, wpatrując się w czarne kłębowisko poplątanych sznurów. Sznury poruszyły się niespokojnie.
–  I tak się czuję – wymamrotało kłębowisko ochrypłym, zmęczonym i niskim głosem. Obserwowałam jak nitki się poruszają, coraz bardziej się plącząc i wydając ten okrutnie nieznośny dźwięk zaciskających się więzów.
Wygięłam usta w najbardziej urokliwym uśmiechu, jaki znałam, po czym usiadłam tuż obok kłębowiska, obejmując je przyjaźnie ramieniem. Zawsze powstrzymywałam się przed wzdrygnięciem, gdy to robiłam. Nie wyczuwałam żadnych sznurów, jedynie miękki materiał i ciepło cudzego ciała. Kłębek nabrał kształtów i wyprostował się.
–  Juleczku, mów. Przecież to tylko ja. –  Sznury się rozluźniły, czerń pobladła, ciepło mnie objęło, a ochrypły głos zaczął mówić. Nie wiedziałam, co powinnam była zrobić. Cieszyć się z ciepła, słuchać tego głosu, który zawierał tyle barw i odcieni uczuć, że aż mną wzruszało czy obserwować z oczarowaniem jak grube nitki coraz bardziej nikną, tańczą, rozplątują się i blakną z czerni, nabierając kolorów. Postanowiłam robić wszystko naraz, napawać się, że kłębowisko bardziej przypomina chłopca niż czarne sznurki. Zmieniał się, zbierał, składał, przekształcał, przepoczwarzał.
Najpierw zobaczyłam te śliczne, zapłakane niebieskie oczy. Potem potargane jasne włosy, które zaczęłam mu poprawiać, słuchając uważnie każdego słowa. Biała, pognieciona koszula, którą też zaczęłam gładzić, by zmarszczki zniknęły z materiału. Powoli był moim ukochanym przyjacielem Juleczkiem, który opowiadał mi drżącym od emocji głosem o swoich problemach, zrzucając każdy kolejny ciężar, rozplątując każdy kolejny sznur.
Poczułam, jak chude ręce obejmują mnie i położyłam głowę na jego ramieniu z ulgą, stwierdzając, że Juleczek jest Juleczkiem i już nic go nie dręczy na tą chwilę. Wyrzucił z siebie wszystko.
–  Dzięki, Małgorzatko. Dzięki, że tu jesteś. – Brzmiał na bardziej zmęczonego niż kilka chwil temu, ale zupełnie szczęśliwego.
–  Nie masz za co, Julek.–  Moje wargi rozciągnęły się w leniwym uśmiechu i uniosłam głowę, opierając się podbródkiem o jego ramię, po czym spojrzałam na nasze odbicie w oknie. Zmrużyłam lekko oczy.
–  Małgosiu.
Czarne supły coraz bardziej się powiększały, jakby zaciskały się na czymś ściśle. Nitki rozsypały się i otaczały plecy mojego przyjaciela.
–  Tak?
Kaszlnęłam cicho, chcąc się pozbyć ucisku w klatce piersiowej. Nie lubię swojego odbicia.
–  Masz bardzo śliczne, rude włosy.
–  Dziękuję za komplement. - Uśmiechnęłam się.
Och, a więc są rude? Całkowicie zapomniałam.

Komentarze