Gazetka szkolna, nr 3


Pedalski siorbie lemoniadę
Alex, natomiast, je czekoladę
Foma łka za cytrusami
Heather woła "TACY SAMI"
Dexter patrzy i nie wierzy
Cesar dokądś sobie bieży
Nikita prosi "daaaajcie mi fiuta"
Pel ciągle pyta, co to za nuta?
co z tego, że wtedy nic nam nie grało
Jamesowi panien ciągle jest mało.
Yev czerwony jest jak cegłówka
ze Shioko natomiast różowa główka
szuka ona swego życia kobiety
damskie grono, no, niestety
jedynie wzrusza ramionami
"my to tylko z facetami"


Autorem powyższego wierszyka i obrazka jest Susłon, uznajemy je za nieoficjalny hymn AWU, bo oficjalny powoli się tworzy i kreuje. 

Na razie chcemy pochwalić każdą osobę, która wysłała klubowe zadania w odpowiednim terminie. Jesteście wielcy, serio, ludki. Właśnie dlatego każdy z was otrzyma dodatkowe 50 rubli za dobrze wykonaną, porządną robotę. A na razie zapraszamy do galerii prac, mieliście naprawdę wiele pomysłów, dlatego postanowiliśmy wszystkich was pomiziać jednocześnie! 




Aya:
Hera poprosiła mnie o napisanie drobnego artykułu do gazetki. 
Postanowiłam zrobić reklamę dla kawiarni „Słodkie Niebo”, w której ostatnio byłam z Yevgenim podczas zwiedzania miasta. Oszalałam na punkcie tego ciasta truskawkowego i gęstej śmietanki w cappuccino, więc nie mogłam nie opisać swoich wrażeń. 
Siadłam więc przed swoim laptopem i zaczęłam pisać to, co... Ślina na język przyniosła? A może to, co umysł na palce przyniósł…? Nie ważne. 

x X x

Podpisałam się zdrobnieniem, które nadał mi Yevgeni. Uśmiechnęłam się pod nosem i nagle oniemiałam. Nawet się nie spostrzegłam, a recenzja była gotowa. Tak się rozpisałam, że nawet nie zauważyłam kiedy skończyłam. 
Ostatecznie Hera nie określiła, jak długi ma być artykuł. A chyba najlepsza jest krótka, ale zwięzła recenzja. Wysłałam na jej maila artykuł z nadzieją, że się dostanę. 
Teraz, kolejnym zmartwieniem były prace na wystawę u Vanillii, których jeszcze nie wymyśliłam. HELP!

x X x

Piąty dzień główkowania nad pracami na wystawę. Zostały cztery dni. Za mało czasu. 
W piątek wieczorem wszyscy powoli zaczynali czuć weekend, który miał się zacząć następnego dnia po południu, po sobotnich zajęciach. Ogarniali prace domowe i naukę na ostatnią chwilę, czego szczerze nie lubiłam, gdyż wolałam mieć wszystko zrobione zawczasu, a ja po odrobieniu zadań od nauczycieli, co ostatnio było niezłym wyczynem po incydencie z Jane i smokiem, musiałam siadać do główkowania nad obrazami na wystawę. 
Się zgłosiłaś, to teraz myśl…
Westchnęłam ciężko i oparłam się bezsilnie na krześle. Mój wzrok bezwiednie wylądował na rodzinnym zdjęciu, stojącym na półce nad biurkiem. Zrobiliśmy je z rodzicami przed naszym domem w Utopii, niedługo przed moim wyjazdem do AWU. 
Architektura Utopii co roku rozwijała się coraz prężniej, a nasz dom należał do jednego ze starszych projektów sprzed kilku lat. Lubiłam od czasu do czasu rysować projekty architektury, zgodne z nowymi trendami, więc w sumie czemu by nie namalować czegoś w stylu architektury przyszłości, niekoniecznie według Utopijnych trendów…
Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy pomysły na budynki zaczęły napływać do mojej głowy. Kochałam to uczucie, gdy wielka machina weny nareszcie ruszała o przodu. Wyprostowałam się przy biurku i znów pochyliłam nad szkicownikiem. Musiałam zacząć od narysowania wstępnych szkiców i rozplanowania. Narysowanie takich trzech zajęło mi półtorej godziny. Dwa z nich miały być obrazami poziomymi, a trzeci obraz pionowy, z czego jeden miał na pierwszym planie mieć statek, podobny do tych pływających po wodach Utopii, a budynki miejskie w tle. Gdyby tylko to niebo było w rzeczywistości tak jasne i błękitne jak w mojej wyobraźni. 
Już wyraźnie widziałam kolory, których użyję. Postanowiłam postawić na profesjonalne flamastry. Przy umiejętnym ich wykorzystaniu rysunki wyglądały jak wydrukowane, a z farb byłam kiepska…No może nie przesadzajmy, ale na pewno nie na tyle dobra, by na nich polegać w pracach na wystawę. 
Tego dnia kolację jadłam z Yevgenim, bo Hanabi i Hannah gdzieś wywiało. Pokazałam mu szkice obrazów, które za kilka dni miały ujrzeć światło dzienne jako w pełni skończone. Wiedziałam, że mogę mu zaufać, że nie ściągnie ode mnie pomysłu. Wyraził podziw dla złożonych planów jakie miałam dla tych obrazów, bo trzeba było przyznać, stało przede mną niełatwe zadanie. 
Po powrocie do pokoju natychmiast zabrałam się za przygotowanie materiałów, czyli kartek, ołówków, czarnych cienkopisów oraz flamastrów w wielu kolorach. 
Tego wieczora pracowałam do późnych godzin nocnych, a może nawet wczesnych godzin porannych, nad szkicami i dopóki nie spełniały moich oczekiwań, nie wstałam od biurka ani razu. Dziewczyny już dawno spały, gdy wreszcie skończyłam pracę zaplanowaną na ten dzień. 
W sobotę tak samo. Wróciłam po zajęciach do pokoju, zaparzyłam porządny kubek kawy i zasiadłam do kolorowania. 
Lubiłam wyzwania, a te obrazy zawierały dużo niewielkich elementów, co sprawiało, że robota była jeszcze bardziej misterna, niż by się mogło wydawać przy samym szkicowaniu. Łatwo jest narysować, gorzej jest wypełnić kolorem milimetrowe przestrzenie. 
Tym razem pracę zakończyłam wieczorem i zamiast zabaw czy relaksu przy książce, preferowałam odespanie straconych godzin nocnych. Wystarczyły zatyczki do uszu oraz opaska na oczy, by dziewczyny dalej mogły sobie bez problemu gadać i siedzieć przy pełnym świetle, które nie raziło mnie w oczy dzięki opasce. 
Niedzielny poranek spędziłam na wykańczaniu, czyli na drobnych poprawkach w kolorystyce oraz na poprawieniu konturów tam, gdzie było to potrzebne. Popołudnie poświęciłam na zadaniach od nauczycieli i nauce, a wieczorem wreszcie mogłam poczytać książkę. Co za ulga. 
W poniedziałek rano bezpiecznie umieściłam rysunki w teczce i jeszcze przed zajęciami udało mi się złapać Vanillię i przekazać jej prace. W ostatniej chwili przypomniałam sobie o podpisaniu prac u dołu. Każdy dobry i szanujący się artysta powinien o tym pamiętać. 
Obawiałam się, że będzie kiepsko z czasem, a wyrobiłam się na styk i byłam naprawdę zadowolona z efektów końcowych moich prac… Choć przyznam się szczerze, że nie sądziłam, że mój pomysł na architekturę przyszłości wypali… Cóż… Życie różne tworzy scenariusze. 




Henio:

— To jakiś cholerny żart... — mruknął, a raczej burknął, sam do siebie, kiedy znów stracił z oczu biały ogonek. Znowu.  Kolejny raz. Kolejny, kurka wodna, raz.
Poniósł się z ziemi pokrytej śniegiem i otrzepał się z białego puchu. Poprawił okulary, które kolejny raz niebezpiecznie zsunęły z heniowatego noska, i zaczął rozglądać się dookoła. Biało, biało, biało i — uwaga! — biało. Powoli zaczynał żałować, że dał się namówić na przyłączenie do klubu. Następnym razem nie będę cię słuchał, pomyślał i palnął się karcąco w makówkę. A królika jak nie było nigdzie widać, tak nie było nigdzie widać...

x X x
Ten sam dzień, kilka godzin wcześniej
— A-ale jak to... Ja s-sam? — jąkał się, skacząc wzrokiem z jednego na drugiego.
— Tak. Opiekun wziął urlop, a my...
— …jesteśmy zajęci — dokończył drugi z kolegów z klubu, którego Henio nie znał nawet z imienia. Obaj mieli twarze wykrzywione w delikatnym uśmiechu. To nie zwiastowało nic dobrego i Popiołek doskonale zdawał sobie z tego sprawę
— Ale ja jestem nowy i...
— No to chyba dobrze, nie? Taki chrzest bojowy. Teraz będziesz miał trudniej, ale to lepiej. Wszystkiego nauczysz się na własnej skórze, wyciągniesz wnioski, zapoznasz się ze wszystkimi zwierzakami... Dasz se radę, nie panikuj — powiedział wyższy chłopak, dosłownie wciskając biednemu Heniowi wielki wór na śmieci i grabie. Ten jedynie przełknął ślinę, a jego jasne oczy o mało co nie wypadły z oczodołów.
Odprowadził starszych kolegów wzrokiem i, kiedy już został sam, niepewnie rozejrzał się dookoła. Był przerażony. Zapisując się do klubu nie sądził, że czekać go będzie takie przywitanie. Ta szkoła z każdym dniem robiła się coraz bardziej... dziwna.
— Więc to tak zginę, tak? — powiedział sam do siebie, chociaż papużka, która bacznie obserwowała całe zajście sprawiała wrażenie, jakby wszystko dokładnie rozumiała. Ba! Jakby w głębi swojej ptasiej duszy śmiała się z biednego człowieczka.
— Zginę, zginę, hehe, zginę — odezwała się papużka. Henio westchnął cicho. Cały ten dzień wzdychał, mruczał, przeklinał pod nosem, rozmawiał ze zwierzątkami, piorunował wzrokiem denerwującą papugę, babrał się w odchodach i musiał przyznać, że ta praca w pewnym sensie mu się spodobała. W oranżerii było przyjemnie ciepło, towarzystwo tylu pięknych stworzeń oraz roślin było naprawdę relaksujące i sprawiało, że Henio czuł radość w serduchu. Zdążył już znaleźć swoich dwóch ulubieńców i poznać parę nowych stworzeń, z którymi nigdy wcześniej nie miał do czynienia na żywo. Mówiąc prościej – było całkiem spoko.
Kiedy brunet przesypywał zużyty żwirek z króliczego wybiegu do wielkiego worka, usłyszał przeraźliwy pisk dochodzący z lewej strony. Nieduża świnka morska wydawała takie dźwięki, że gdyby Henio nie znał tych zwierzątek, pewnie zacząłby panikować. Uniósł jedną brew i na moment zostawił szeleszczący worek. Prosiak się uspokoił. Zaszeleścił workiem, a świniak ponownie zaczął piszczeć, jakby ktoś go ze skóry obdzierał.
— Czego ty ode mnie chcesz, piękna, co? — zaśmiał się, podnosząc z kolan. Rozbawiony pokręcił głową i podszedł do klatki ze świnkami. Uśmiechnął się szeroko, jednak poczuł się... źle. Cholernie tęsknił za swoim pupilem. Miszka robiła tak samo, pomyślał, głaskając rudawego świniaka. Już miał sięgać po jedną z marchwi i dać ją piskliwej śwince, jednak zatrzymał się w połowie. Jeden ze smoków miniaturek zaczął wydawać dziwne odgłosy, a papużka...
— Królik, hehe, uciekać, hehe, królik, królik!
Drzwiczki od wybiegu były lekko uchylone, drzwi od oranżerii także, co wyjaśniałoby, czemu nagle zrobiło się tak chłodno.
— Cholera — wymamrotał. A było tak pięknie.
x X x

pewnego dnia kilka godzin po ''ten sam dzień, kilka godzin wcześniej'' 
Pokręcił głową, odganiając niechciane myśli. To nie czas na jakieś retrospekcje! Królik zwiał, robiło się późno, a padający śnieg nie zwiastował nic dobrego. Nikt, kto ma równo pod sufitem nie wyszedłby w taką pogodę na dwór, więęęc: albo to królik jest jakiś dziwny, albo Henio do końca ześwirował. I dla chłopaka obie opcje wydawały się nawet nie prawdopodobne, a po prostu prawdziwe.
— Króliczku, no nie rób mi tego! — niemal krzyknął, gdy kolejny raz z rządu, biała kita zwiała mu tuż przed zmarzniętym nosem. Nowozelandzki biały zlewał się ze śniegiem i nawet mając sokoli wzrok, trudno było dostrzec królika w zaspach. Widoczne były jedynie dwa czerwone oczka, jednak i to wcale nie pomagało w złapaniu uszatego przyjaciela.
Na bank skończę z zapaleniem płuc, nie ma bata, na bank tak będzie, pomyślał Henio, kolejny raz nurkując w śnieżnej zaspie za niesfornym futrzakiem. A mogłem poprosić kogoś o pomoc, pomyślał znów i wylądował twarzą w śniegu. Był na tyle zmarznięty, że nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Jedno było pewne – dziś już nic nie zobaczy. Podniósł głowę do góry, otarł twarz ze śniegu, okulary zdjął i wrócił do poszukiwań króliczka. I, uwaga, było jeszcze trudniej.
Minęło parę, a może paręnaście, dobrych godzin poszukiwań, które nie przyniosły żadnego skutku. Króliczek po prostu przepadł. Henio powoli przygotowywał się na to, że wycieli z akademii z hukiem. Do tego pewnie nałożą na mnie karę, rodzina się mnie wyprze i trafię do więzienia, a duch królika będzie mnie prześladował do końca życia, pomyślał Henio, ocierając łezki, które powoli zaczynały zamarzać. Roztrzęsiony i zapłakany wrócił do oranżerii, gdzie...
— Królik, hehe, królik! — jazgotała papaużka.
Królik leżał na sianku, w swoim wybiegu, wyglądało na to, że spał, a wokół niego pełno marchewek, a raczej tego, co po nich zostało. Henio jedynie westchnął cicho na ten widok i spiorunował wzrokiem papugę, która w najlepsze zajadała się marchewką. Cóż...
— ... Chyba właśnie zostałem wykiwany przez tych dwóch cwaniaków.

Piętnaste rzucenie monetą. Piętnasty raz wypadnięcie reszki. Fala osłabienia, zdenerwowania i całkowitego zrezygnowania. Szczerze nie chciało mi się wierzyć, że moi ukochani rodzice postawili sobie za główny cel zaaklimatyzowanie mnie do tutejszej kultury i wymusili na mnie dołączenie do jednego z klubów, pod pretekstem "Dorobisz sobie plusów w oczach nauczycieli", no i pod groźbą całkowitego odcięcia od Świata Realnego. Jeśli łączyło się to też z odizolowaniem od tej dwójki, no to, muszę przyznać, propozycja zaczęła mnie kusić.
Jednak koniec końców podążyłem za ciosem i tak oto wylądowałem w pokoju rzucając monetą co chwilę i kląc na moje niezdecydowanie. Okularnik z którym przyszło mi mieszkać wyparował w trybie natychmiastowym, za to Wróżka Zębuszka namiętnie obdarowywała mnie, początkowo radosnym, teraz pełnym szczerej nienawiści, spojrzeniem. Musiał być w zdecydowanie złym humorze, jeśli te kilka minut zdążyło go wybić z równowagi. Zazwyczaj udawało mu się nawet wytrzymywać godzinne serenady na pięć obdzieranych ze skóry kotów pod prysznicem.
 — Ostatni raz. — Wyszeptałem sam do siebie. Odpowiedziało mi ciche prychnięcie z jego strony. Nieszczególnie interesowałem się moimi kolegami z pokoju, Alex wydawał się ciekawszym i atrakcyjniejszym towarzyszem, niż ta nietypowa dwójka. Mówi to ten zupełnie typowy, yhy.
 Szesnaście do zera dla Klubu Młodych Alchemików. Może i lepiej. Gdybym miał gadać jeszcze z tutejszymi zwierzętami i słyszeć ich narzekania na dosłownie wszystko, to skończyłbym z kulką w śródmózgowiu.


Aurelek:
Dobrze, to nie był dobry pomysł. Wizja gonienia za zwierzakami wydawała się teraz marzeniem, siódmym niebem, bowiem rozwścieczony, jak rosomak, Dexter bączył i charczał, a dodatkowo uznał nas za swój ogień armatni. Tak oto skończyłem jako zaciągnięty do robót. Nigdy, ale to nigdy, nie przyszło mi zrobić jakiegokolwiek eliksiru. Nie licząc dziwnej mieszanki z oleju, mleka, lemoniady i wody po ogórkach, lecz wątpię by zaliczało się to do tego przedmiotu.
Z tego co mówił kolega z pokoju Odbicia, facet był mocno zdesperowany po rozstaniu z Fomą i niczym rasowy nauczyciel, postanowił przywlec swoje problemy do klubu. Cudownie. Może zaparzę mu meliski i wmówię magiczne działanie? Nie?
Zakończyło się na wertowaniu książek w bibliotece. Budynek i sama atmosfera co prawda wzbudzała ciarki na plecach, ale czego nie robi się dla udobruchania załamanej Papużki Nierozłączki? Przydałoby się chociaż dowiedzieć jaki eliksir chcę zrobić i jakie składniki się do tego nadadzą. No i przede wszystkim. Jak zrobić wywar. Nie byłem pewien, czy bajki opowiadane przez familię miały tu jakiekolwiek znaczenie, no a jak dotąd mnie tego nie uczono. Zawsze mogę wymieszać losowe składniki. Brzmi zachęcająco.
Skończyło się na próbach znalezienia mieszanki, mającej na celu przywrócenie mi ludzkiej formy. Byłem bardziej niż pewien, że to się nie uda, ale nigdy nie zaszkodzi spróbować, w końcu, kto nie ryzykuje, ten nie wie. Dobranie składników używanych do mikstur cofających efekty magiczne, wzmagających opaleniznę, no i leczących ciężkie urazy, wyglądało dobrze. Umycie, obranie, starcie, rozgniecenie, podgrzanie, wyciśnięcie... Podebrałem sposoby z innych przepisów, ale dnia następnego, gdy wykonywałem miksturę, zrobiłem wszystkie kroki całkowicie losowo, oczywiście na bieżąco spisując moje poczynania. Może się uda i dostanę jakąś nagrodę za zasługi w świecie alchemicznym?
Koniec końców przyszło mi stworzenie zielonkawego, śmierdzącego, jak stado tchórzofretek, przypominającego w konsystencji emulsję, naparu. Im dłużej się mu przypatrywałem, tym bardziej pewien byłem tego, że za żadne skarby świata nie chcę tego wypić, ale byłem jedyną osobą, która mogła to wypróbować i stwierdzić, czy działa.
Ku mojemu zachwytowi, działała. Na serio działała! Szkoda, że nie w sposób, w jaki to zaplanowałem, bo zamiast pięknej kremowej skóry, oraz normalnych stóp, otrzymałem kolejny, dłuższy od poprzedniego, ogon, w kolorze śniadym, jakbym za życia jako człowiek, był mulatem. Dodatkowo sama faza wyrastania, podobnej do ten szczurzej, kończyny, sprawiała niewyobrażalnie dużo bólu.
Kląc pod nosem w fazie całkowitego zdruzgotania, zmieniłem nazwę na eliksir powodujący wyrost kolejnej kończyny, dokończyłem notatki i ewakuowałem się do pokoju, uciekając od ciekawskich spojrzeń.
Borze Wszechlistny, dzięki ci za prawidłowe działanie leczących właściwości, bowiem ku mojemu zachwytowi, niechciana część ciała na nowo się wchłonęła i nie pozostało po niej nawet wybrzuszenie.



Shioko:
Tydzień temu Dexter od tak podszedł do mnie i bez owijania w bawełnę zapytał, czy zrobię eliksir. Tak o, jakikolwiek, byle żeby był. Nos się zmarszczył, oczy powędrowały ku górze, ale nie mogłam odmówić. Przypuszczałam, że to przez zerwanie z Fomą czarnowłosy nie miał czasu (a może ochoty), bo tylko o tym się ostatnio w szkole mówiło. Oczywiście się zgodziłam, nieźle zestresowana, bo do tej pory co najwyżej asystowałam przy robieniu czegokolwiek, nigdy nie próbowałam grzebać w tym sama. Sam klub wybrałam tylko dlatego, że był najciekawszy według listy i, cóż, głupio było mi zrezygnować w połowie zeszłego roku. Brawo, Shioko, teraz wszystko będzie się na tobie odbijać...
Około dwudziestej, po zakończonych zajęciach i kolacji, poszłam do pracowni z zamiarem zajęcia się wszystkim na spokojnie. Na szczęście nikogo nie było, ale to chyba nawet gorzej, bo zostałabym powstrzymana. 

Zapaliłam światło i podeszłam do szafki z najczęściej używanymi składnikami. Przy okazji wyciągnęłam pierwszą z boku książkę, w której powinny były być przepisy. Jak się okazało, były. Znalazłam również ten na wzrost. To znaczy, strona była mocno upaćkana jakimiś lepkimi substancjami, ale byłam prawie pewna, że nagłówek głosił "eliksir na wzrost". Właściwie, był banalnie prosty. Żadnego proszku, żadnego zbędnego mieszania, rozdzielania się na dziesięć misek... Wystarczyła jedna fiolka i trzy różne płyny, które wystarczyło ze sobą zlać, a potem odstawić do zamrażarki na pięć minut. Świetnie, w końcu skończy się nazywanie mnie kurduplem, kransoludem, czy co jeszcze sobie ten Alex wymyśli. Żeby to jeszcze on był najwyższy w klasie. Nie, jest pewnie jednym z niższych, nawet sto siedemdziesiąt nie dociągn... Spokój, Shioko, bo się pomylisz i zrobisz coś nie tak.
Raz jeszcze przeczytałam składniki, w tym samym czasie spoglądając na półkę. Idealnie wszystkie trzy obok siebie, zakładam, że ktoś niedawno próbował przyrządzić to samo. Może Jocelyn? Też była niska, może to przez to. Z drugiej strony, zapewne cała jej rodzina to kotołaki, może potrzebowała dla nich... Hej, nie zastanawiaj się tyle.
Odgarnęłam różowe kosmyki za uszy, biorąc pierwszą fiolkę. Zdecydowałam, że użyję zwykłej szklanki, skoro mam zamiar wziąć kilka łyków i przy okazji pokazać dzieło Dexterowi. 
Wlałam płyn do naczynia, sprawiając, że w całej pracowni uniósł się zapach... Spalenizny? Okropny, okropny, ale przeżyć trzeba. 
Druga fiolka. Fetor stał się prawie nie do wytrzymania. Cholerny składnik o nazwie zbyt trudnej do wymówienia... Odruch wymiotny towarzyszył mi za każdym razem, kiedy przypomniałam sobie, że będzie trzeba to pić. 
Ostatnia fiolka. Dziwnie gorąca, wydawało mi się, że szkło pęknie w moich dłoniach. Być może wlałam trochę za dużo, ale, cóż, kto by się przejmował? Może urosnę jeszcze więcej, niż przewiduję. O ile nie przegonię Heather - nie będzie źle. 
Teraz pozostało odłożyć całość do zamrażarki na dziesięć minut, a za miesiąc, może dwa, będę wyższa o przynajmniej dziesięć centymetrów. Spełnienie marzeń. A nawet jeśli nie, koniec z obelgami i "przepraszam, nie zauważyłem cię" 
W międzyczasie zajęłam się sprzątaniem i wycieraniem ewentualnych kropel, które jakimś cudem znalazły się na szafce. Wydawało mi się, że nie nabrudziłam zbyt dużo, a jednak porządki zajęły dokładnie te dziesięć minut, które potrzebował eliksir. A może było to nawet jedenaście... 

Podeszłam do zamrażarki i z trzęsącymi się dłońmi wyjęłam szklankę. Przez ochłodzenie jej zawartość przypominała coś na kształt niedokończonej galaretki. Na dodatek okropnie śmierdziała, ale jednocześnie dawała mi możliwość na dodatkowe kilka centymetrów. A może nawet kilkanaście. Właściwie to cztery by całkowicie wystarczyły. 
Podniosłam naczynie do ust. Zatkałam nos i wzięłam dwa szybkie łyki, starając się ich odruchowo nie wypluć. Niedobre. Gorzkie, ale jednocześnie ostre. 

Co złego może się stać?



Kyo:
Po naszej "rozmowie" dzień wcześniej Dexter po prostu zagadał na śniadaniu. Że on nie ma czasu, ochoty, coś tam jeszcze... Mam zrobić jakiś eliksir. Dowiedziałem się potem, że ma to być cokolwiek. No super. Założę się, że chciał po prostu zwalić na mnie dodatkową robotę, bo sam jest idiotą i leniem. Na zajęciach klubowych byłem może dwa razy, kompletnie się w tym nie odnalazłem. Jakimś cudem nadal nie zostałem wyrzucony, co idealnie pokazuje poziom klubu, czyż nie? 
Mimo wszystko się zgodziłem, chociaż bardziej z litości, aniżeli z satysfakcji, którą czułbym po spełnieniu zadań. 
Ostatnie afery z Jaje (czy jak miała na imię ta wariatka) przeniosły ciszę nocną na dwudziestą drugą, co w tym przypadku zdecydowanie nie było mi na rękę. Ostatecznie i tak zdecydowałem się wyjść chwilę przed ową godziną. Mniejsza szansa, że ktokolwiek zobaczy, jak marnuję sobie życie przy brudnej robocie. Ostatecznie zapewne zmarnuję więcej wszystkiego, niż dobrze wykorzystam. I nawet lepiej, Panu D należy się kopniak. 
Wszedłem do pracowni, upewniając się, że nikogo w środku nie ma. Nikt nie odpowiedział. Zapaliłem światło, wdychając zapach właściwie wszystkiego, bo jakiś debili nie zamknął szafki z wszelkimi składnikami, które kiedykolwiek mogłyby się komukolwiek przydać. A trzeba przyznać, że było ich mnóstwo, więcej, niż ostatnim razem, kiedy odwiedzałem to miejsce. 
Wyciągnąłem z plecaka zeszyt, który zabrałem z pokoju. Wystarczy tylko wybrać jakiś eliksir z jakiejkolwiek książki, przepisać skład, a potem poskreślać trochę, coś zaznaczyć i udawać, że wszystko zrobiłem samodzielnie. Bo, nie ukrywjamy, czy osoba mojego pokroju zrobiłaby coś dla drugiej, której nawet nie lubi? 
Uśmiech mimowolnie zawędrował na moje usta, kiedy okazało się, że za książką nie trzeba się rozglądać. Przypuszczam, że zostawił ją ten sam głupek, który nie zamknął szafki. Strona sto szesnasta, eliksir na porost włosów. Ciekawe których... 
Dookoła stanowiska zdecydowanie coś było robione. Może przetarte płyny. Oprócz tego prawdopodobnie nic. Nawet flakoniki z przepisu były wystawione. Wystarczyło wziąć, połączyć ze sobą i robota odwalona w kilka minut, licząc czas, podczas którego wywar musi znajdować się w chłodnym miejscu. Idealnie. 
Wyciągnąłem długopis i zacząłem coś kreślić. Niewyraźne i nieładne pismo, jedna z niewielu was, jakie posiadam. Czytania na zadowalającym poziomie nauczyłem się dwa lata temu, pisanie sprawiało mi trudność chyba do końca pierwszego semestru w zeszłym roku. O ile nie robiłem już raczej błędów, kaligrafia zdecydowanie nie była moją mocną stroną. 
Wypisałem wszystkie trzy składniki, które były podane w przepisie i coś, co określiłem jako "sposób przygotowania", którego właściwie sam się domyśliłem, bo nie było innej możliwości. Może Dexter to uzna. Jak nie uzna, to będzie to jego problemem. Nauczy się, żeby nie odkładać własnych zadań na później, a tym bardziej nie narzucać ich innym osobom. 
Kiedy wszystko było już rozpisane i delikatnie ubrudzone (wiadomo, nikt nie uwierzyłby w idealnie czystą kartkę), mogłem zabrać się za zlewanie wszystkiego razem. Dwie pierwsze substancje niesamowicie śmierdziały, natomiast trzecia w jakiś sposób neutralizowała wszystko i dało się przeżyć. Ostatecznie płyn wyglądał jak ten na zdjęciu z książki, więc wszystko można było przełożyć do zamrażarki. Na dokładnie pięć minut albo, według książki, eliksir może włosy nie tylko przedłużyć, a przy okazji koloryzować. Głupie, idiotyczne wręcz, kto wymyśla takie bzdury... Cóż. Kitka dłuższa o centymetr albo dwa różnicy nie zrobi, a trzeba na kimś przetestować to gówno. 
Przysięgam, że było to najdłuższe kilka minut w moim życiu. W końcu wskazówki zegara wiszącego na ścianie minęły dwunastkę po raz piąty i wywar można było spokojnie wyciągnąć. 
Otworzyłem drzwiczki, a do moich nozdrzy dostał się zapach tak okrutny, niedobry, że miałem ochotę wyjść i nie wracać. 
Właściwie byłem już przy wyjściu, kiedy stwierdziłem, że warto chociaż raz stanąć na wysokości zadania. Przyłożyłem naczynie do ust, gotów wziąć łyka... 

Nie. Za cholerę tego nie wypiję, choćby mnie ze szkoły wyrzucili.




Pel:
Samotne ogarnianie oranżerii nie należało do miłych zajęć, ale dychałam. Ledwo, ale dychałam. Większość członków wywiało, niektórzy byli chorzy, reszta wzięła urlop, więc zostałam sama na polu bitwy, a zwierzęta się kręciły, piszczały, warczały i domagały się uwagi. Dropsik i Wallie zachowywali się dzisiaj wyjątkowo spokojnie, za co chwała bogom, bo przynajmniej ich miałam z głowy, tylko od czasu do czasu sprawdzałam kątem oka, czy są grzeczni. Do tego, korzystając z nieobecności osób trzecich, Amigo mi pomagał, dzięki czemu miałam o dwie „ręce” do pomocy więcej. Czyli nie było źle, jeszcze. Właściwie to było miłe zająć myśli zwierzakami, zamiast rozmyślać nad czymś przygnębiającym. Co prawda jeden kot mnie udrapał, czyjś wieloptak prawie powtórzył czyn swojego poprzednika, a któreś jeszcze chciało odgryźć mi palec. I przysięgłabym, gdyby Szaliczek miał oczy i umiał mówić, pewnie zamieniłby się w Vladdy’ego. Tylko może zamiast rosyjskich przekleństw oraz akcentu byłby hiszpański? Kto wie.
— Świergotka, Maria, Ripley, Kova, smacznego — wymamrotałam imiona psów, gdy podsuwałam im miski z jedzeniem i uśmiechnęłam się, przyglądając się, jak jadły. Wszystko sprzątnięte, wszystkie pupile nakarmione, a teraz na razie ich popilnować, żeby nigdzie się nie rozeszły i niczego im nie zabrakło. Amigo dźgnął mnie frędzlem w policzek, na co przewróciłam oczami. — Tak, wiem. Sprawdzić, czy wszyscy są. Dziękuję, że mnie pilnujesz.
Chwyciłam w dłonie listę i zaczęłam sprawdzać obecność, stawiając kropkę czarnym długopisem obok imienia zwierzęcia, jeśli było. Zaś jeśli nie było, to cóż… Zaczynała się panika. Tak na przykład teraz.
— Amigo… Gdzie Luna? — Szalik uniósł swoje „ręce”, na podobieństwo do wzruszenia ramion, więc natychmiast zaczęłam biegać po oranżerii w poszukiwaniu białej kotki. Teoretycznie powinno być okej, pewnie się gdzieś chowała w kącie albo wygrzewała, więc szybko ją znajdę, a w praktyce wyglądało to… Zdecydowanie gorzej. A przedstawiało się to mniej więcej tak, że panikowałam, potykałam się, darłam, łaziłam na czworaka pomiędzy zwierzakami w nadziej, że się gdzieś za którymś schowała. W pewnym momencie zajrzałam nawet jednemu z większych smoków do paszczy [oczywiście, z odpowiedniej odległości, za dużo stworzeń chciało mi dzisiaj odgryźć palce]. Ot taki mały akt desperacji. Spojrzałam na Amigo zestresowana, czując, że uczucie wyżera mnie od środka i kręciłam się pośrodku pomieszczenia wte i we wte.
— Co robić? Co robić? Gdzie może być? Igo? Dlaczego nie umiesz mówić? Masz jakiś pomysł? Jedno dźgnięcie na tak, dwa na nie. — Z każdym słowem mój głos stawał się coraz bardziej piskliwy i płaczliwy, prawie podskakiwałam, ciągle dreptając w kółko. Oddychanie stało się cięższe, szumiało mi w uszach, a moje myśli były zbyt rozbiegane, bym mogła je jakoś logicznie złożyć.
Wtedy Amigo mocno zdzielił mnie po dłoniach.
— AUĆ — syknęłam, masując piekące, czerwone miejsca po uderzeniu. Skrzywiłam się, układając usta w podkówkę i chciałam już coś powiedzieć, ale ubranko zaraz uszczypnęło mnie w policzki frędzlami. — Do błyło nepotze… — przerwałam niewyraźny bełkot, uświadamiając sobie, że jakoś lżej mi się zrobiło i uśmiechnęłam się delikatnie, co pewnie na rozciągniętej twarzy wyglądało komicznie. — Dzenkujem, ane telaz młe pusć.
Wykonał posłusznie moje polecenie, po czym wzięłam głębszy oddech i zaczęłam analizować sytuację. Wszystkie wyjścia w oranżerii były pozamykane [sprawdzałam], przeszukałam każdy zakątek [chociaż w panice mogłam coś pominąć], a żadne ze stworzeń nie wydawało się mieć chętkę na kota [każdego nakarmiłam]. Dla pewności jeszcze posprawdzałam, czy jednak kotka przypadkiem nie znalazła jakiejś drogi ucieczki albo gdzieś się nie skryła przed moim wzrokiem, ale nigdzie jej nie znalazłam.
— Pel? — Podskoczyłam przestraszona na dźwięk cudzego głosu i w obronnym odruchu chwyciłam pierwszy przedmiot z brzegu, obracając się szybko w stronę źródła. Opuściłam miotłę z ulgą, gdy zobaczyłam znajomego bruneta.
— Nie strasz mnie, Fintan — wyjęczałam tonem męczennika.
— Co ty właściwie robisz? — spytał ostrożnie.
— Em… Szukam kotki, która gdzieś zaginęła w tym tłumie… A ciebie przypadkiem miało nie być? — spytałam współlokatora, stwierdziwszy, że lepiej powiedzieć prawdę i rozglądałam się za białym, kocim ogonem.
— Przyszedłem na chwilkę sprawdzić, co u Kovy.
— Wiem, że masz wolne, ale pomógłbyś mi? — spytałam błagalnie droida, składając dłonie w proszącym geście. Fintan nie wyglądał na chętnego do szukania zagubionego zwierzaka, ale skinął głową.
— Której konkretnie?
— Luny.
— … Pocieszy cię fakt, że zmarła w zeszłym tygodniu i pewnie ktoś zapomniał ją usunąć z listy?
— … — Naprawdę nie wiedziałam, czy się śmiać czy płakać.


PLOTKI I PLOTECZKI O AMKU
Nie od dziś wiadomo, że w szkołach można spotkać różne anomalia, dziwactwa i odchyły od normy. Jeśli chodzi o budynki - w naszej szkole posiadamy nawiedzoną bibliotekę, która niejednego chciała zabić. Jeśli chodzi o osoby... posiadamy niebieskich chłopców i jeleniołaki. Posiadamy kotołaki i członka samorządu robiącego z ludzi roślinki, a w kwestii nauczycieli... sprawa się komplikuje. Aktualnie nie ma dziwactw, wszystko jest w najlepszym porządku. Do czasu! 
Pojawiła się informacja o nowym nauczycielu sztuk artystycznych. I to nie byle jakim! Z pewnych źródeł wiemy, że na imię ma Elliot, ale nazwisko nie jest niestety nam znane.
Jego lekcje podobno nie są nudne jak te u Nibyłowskiego, co to to nie.  Czasem nieźle mu odwala, a plotki mówią, że z poprzedniej pracy wyrzucono go za ćpanie po nocach. Może to bardzo możliwe skoro jego ciało caluteńkie pokryte jest tatuażami? Czasem można spotkać się z opinią węża. Jasne przebarwienia na skórze są porównywalne przez niektórych do linienia tych gadów.
Kilkoro uczniów już zadeklarowało, że chętnie będzie się pojawiać na zajęciach, czy to dla przystojnego nauczyciela (nikt go nie widział, a już takie opinie?) czy to dla zobaczenia na własne oczy w jaki sposób ten facet naucza.
Jedno jest pewne - zapowiada się niezwykle ciekawie.
/Alex/



PLAGA SZKODNIKÓW
Nie raz i nie dwa spotkaliśmy się z aferą szkodnikową. Czy to szczury, czy owady - zawsze tworzą ogrom szkód, są uciążliwe, a ich ilość wzrasta szybciej niż jesteśmy to w stanie pojąć.
Tym razem powodem strachu o domy i otoczenie jest nieznany aż do teraz gatunek ssaka. 

Erchnion.

Wyglądające jak mieszanka pluszaka i gryzonia, bardzo brzydkiego gryzonia. Blade, różowe łapki z pazurami jak igiełki, długi, spłaszczony ogon pozwalający na przytrzymywanie się o gałęzie czy rury. Ciało okrągłe, pokryte czarnym lub brązowym futrem, puchatym niczym te pluszaka, którego włosy wchodzą w usta nawet, jeśli jesteś w pokoju obok, gdzie go nie ma. Całość dopełnia szpetny ryjek, zupełnie łysy, czerwone oczy i spłaszczony nos. Nie można zapomnieć u zębach, jak u szczura, tylko o wiele większych. I chętniej gryzących.
Wielkość tych dziwnych istot? Ta kwestia to coś niesamowitego i wydaje się, że niemożliwego. Gabaryty małego psiaka, waga wahająca się między dwoma, a trzema kilogramami. Nic przyjemnego. Szczególnie jeśli zalęgną się w domu. 
Największym problemem w tym momencie jest brak informacji. Nie wiadomo jak je wytępić, bo inteligentne stworzenia nie dają się otruć czy złapać. Nic nie pomaga. Poza tym przeraźliwie szybko się rozmnażają. Osobnik jest w stanie rozmnażać się już po trzecim tygodniu życia, a sama ciąża trwa zaledwie 15 dni. Szacowana ilość młodych to 10-15 sztuk. 
Zaobserwowano duży zakres występowania, który z dnia na dzień się powiększa. Pierwsi przedstawiciele gatunku zauważeni zostali dwa-trzy miesiące temu w Aleraji i Insumie. Oznacza to mniej-więcej tyle, że w drodze jest już  co najmniej drugie pokolenie! Nie minęło wiele czasu, a miesiąc temu spotkano je w Edenii, a nawet w Cesarstwie Anory. Plaga już się rozpoczęła, niszczycielskie gryzonie opanowują kolejne światy, nikt nie ma na to wpływu, nie wiadomo kiedy się to dzieje.

Skoro rozmnażają się szybciej od szczura, ich ilość nie jest nikomu znana, a mówi się, że jedzą wszystko to kiedy dotrą na naszą uczelnię? To kwestia czasu, będą wszędzie. Cesarz milczy, nikt nie reaguje, ludzie, esperzy, zwierzołaki i wiele innych ras nie mają pojęcia jak sobie z nimi poradzą.
Spotka nas kolejna tragedia spowodowana puszystymi, gryzącemu, kulkami?
/Alex/







50 twarzy Jamesa
Stało się, pierwsza z przedstawicielek płci pięknej dotarła do serca Dżejmsa... Zaraz, wróć. Czyżby szykował się kosz na horyzoncie? Jak najbardziej! Jak sam zainteresowany stwierdził, do jego spraw prywatnych wpitalać się nie powinniśmy. Nie przeszkodziło mu to jednak spłonąć prawiczym rumieńcem, a mi skrzętnie notować każde kolejne notatki. Moja obecna lista shipów z naszym szanownym panem przewodniczącym wciąż rośnie. Przygotowaliśmy krótką rozpiskę, żeby pomóc wam się zorientować w kolejnych wątkach tego artykułu. 

x X x
Jashima (James x Rishima)
Jazuo (James x Kyo)
Jadlin (James x Edlin)
Jalex (James x Alex)
Jather (James x Heather)
Javgeni (James x Yev)
Jaya (James x Aya)
Jajo (James x Joce)
Jaje (James x Jane)
Jaxoma (James x Dexter)
Jandzia (James x Wandzia)
Janabi (James x Hanabi) 
Jare (James x Hera) 
Fomes (Foma x James)
Jaurel (James x Aurelek)
Jamek (James x Amek)
Jaska (James x Reska)
Jancent (James x Vincent)
Jami (James x Naomi)
Janio (James x Henio)

x X x

Więc co się działo w uroczym półświatku? Rishima nadal nie spotkała Jamesa, ale pan przewodniczący pojawia się powoli na horyzoncie i, być może, któregoś dnia wpadną na siebie na korytarzu. Jazuo ogranicza się obecnie do szczątkowego kontaktu, gdy James własnym ciałem broni Wandzi przez naporem pewnego nadpobudliwego kota. Edlin jak to Edlin, chodzi własnymi ścieżkami. Jalex umarł śmiercią naturalną, zanim się jeszcze narodził, a to wszystko ze względu na Dextera, który gorąco obwieścił Jamesowi, jakoby był niespełna zmysłów, skoro ktokolwiek rozważa taki ship. Czarnowłosy członek samorządu zgodził się na opublikowanie jego komentarza również w kwestii Jathera. Przytoczę go dosłownie: "Chyba cię, Hera, popierdoliło".  Pozdrawiamy z redakcji. Javgeni opiera się na relacji z podłogą, znaczy James zarzuca na chłopaka sieci, podpowiadając mu najlepsze teksty na zarwanie do podłoża. Zaczęło się od komplementowania paneli, a skończyło na propozycji skoszenia trawy. Jaya być może kiedyś w końcu się spotka na jakiejś kawce czy herbacie, Jajo podobnie, nawet jeżeli Joce jest aseksualna, to w niczym nie przeszkadza nam w zachwycaniu się ewentualną kombinacją ich charakterów. Jaje otrzymało kosza, całkiem niedawno James dał do zrozumienia dziewczynie, że szuka kogoś więcej, niż tylko laski na dwie czy trzy rozmowy (HERA NIE PISZ TEGO). Jaxomę ja muszę wyśmiać, koczowałam pod pokojem chłopaków przez całe dwa dni, żaden z nich nie przejawiał żadnego zainteresowania choć odrobinę nacechowanego podtekstem seksualnym. Nawet po podrzuceniu im paczki świeczek zapachowych, butelki wina i jednej prezerwatywy. Jandzia ma się nieco lepiej, spędzają ze sobą więcej czasu, może nie tak wiele jak w Jaxomie, ale przynajmniej Foma jest zbyt zajęty rozpaczaniem po Dexterze, żeby zauważyć, jakie spojrzenia blondyn rzuca w kierunku urokliwej panienki. Przechodzimy teraz do gwoździa artykułu - Janabi. Hanka zadeklarowała wstępne zainteresowanie Jamesem, jak dobrze wszystkim wiadomo, wspomniała o tym kilku kobietom (w tym jednej związanej przyjaźnią z samym zainteresowanym, kiepskie posunięcie), uparcie im kibicujemy. Jeżeli jednak Hanka nie wykonana pierwszego kroku, temu idiocie może być trudno dostrzec zarys sytuacji. O ewentualnym Jare nawet nie wspomnę i tak zaprzeczę. A Fomes...? Ship kochany, ale ze względu na Dexomę raczej nie ma żadnych szans. W razie czego zostaje Jaurel (Alex zabije Jamesa), Jamek (Heather zabije Jamesa) i Jaska (prawdopodobnie sam Reska zabije Jamesa). Jancenta trzeba wykreślić, z doświadczenia wiem, że Vin woli cycki. A Janio? Chyba najlepiej zapytać Henia, czy w ogóle kojarzy, kim jest James. 



PLOTKI CZĘŚCI DALSZEJ


Pojawiło się kilka podrzędnych informacji na temat naszych uczniów. Zacznijmy od tekstu tygodnia: Dexoma zerwała. Nieodwracalnie. Ich związek się rozpadł. Co sprawia, że zarówno Dexter, jak i Foma, są w stanie wolnym i przeznaczonym do wtórnego wykorzystania. Lepiej! Kto wie, czy panowie kiedykolwiek się ze sobą zejdą. Mimo dzielących ich różnic, zwykle się ze sobą dogadywali, ale kłopoty w raju muszą spotkać w końcu każdego, prawda? 

Z innych informacji - nasza uparta redakcja dotarła do pewnego zdjęcia... Czy wiedzieliście, że nasz uroczy Foma wcześniej rządził w balecie? Powód, dla którego zrezygnował z tańczenia, wciąż jest nam nieznany, ale spróbujemy dotrzeć do prawdziwych informacji. 

W międzyczasie możemy potwierdzić, że znajomość Aurelka oraz Alexa rozwija się coraz bardziej i bardziej, mimo tego, że obaj panowie uparcie twierdzą "#nohomo'. Ten normalniejszego koloru skóry od kilku tygodni chodzi cały w malinkach, siniakach i ugryzieniach, więc czyżby ukrywał razem z Niebieską Fasolką swoje uczucie przed światem? Jeżeli nie, to kto jest odpowiedzialny za jego stan? I co mają z tym wspólnego złote oczy Aurelka, który wodzi wzrokiem za swoim przyjacielem jak zakochany szczeniak? 


A tutaj serce naszego życia, ogar wszelkich ogarów, miłość każdej miłości - zdjęcie Dexomy, które, nasz tajny informator, zdobył z niemałym trudem. Musiał na to poświęcić niezwykle dużo czasu i jeszcze więcej nerwów, ale w końcu udało mu się dorwać pozostałości po jednym z najbardziej aktywnych shipów w historii akademii. 

Czyż nie wyglądają jak cudowne, zakochane gołąbki? No właśnie, co się w takim wypadku stało z tymi dzieciakami, że aktualnie nie są w stanie nawet na siebie spojrzeć bez prychnięcia? 

W związku z tym ogłaszamy oficjalnie, że jeżeli Dexoma nie zejdzie się w ciągu roku, to Hera (czytaj: Ja) pofarbuje włosy na dowolny odcień wybrany przez Dextera i/lub Fomę. 











OGŁOSZENIA

Wynajmę mieszkanie! 
Trzyosobowe. Salon połączony z kuchnią, oddzielna łazienka, dwa pokoje, pierwszy - 2 łóżka, drugi 1, wszystkie łóżka jednoosobowe. Poszukiwane osoby niepalące, bez dziec i zwierząt, najlepiej studenci, płatności wymagane w terminie do dziesiątego każdego semestru. Cena: 1500 rubli na semestr. Sprawna kuchnia i pralka. 

Szukam współlokatorów!
W składzie: Vincent, Varen. Znaleźliśmy miłe mieszkanko na obrzeżach miasta, ale problemem jest to, że przeznaczono je dla czterech osób. Są dwa pokoje po dwa łóżka jednoosobowe, wszystkie media wliczone w cenę, tylko 500 rubli na główkę, kontakt przez sekretarkę lub Herę. 

Kawalerka w centrum!
Mieszkanie dla pary lub studenta. Anek kuchenny, łazienka, sensowna wielkość. Cena: 1000 rubli na semestr. Więcej informacji prywatnie w sekretariacie. 

STANCJA NA MIARĘ
Dom Pani Laeny oferuje pokoje dla studentów w cenie 350 rubli za pokój jednoosobowy w jej akademiku. Więcej infomacji można znaleźć u Hery. 

POTRZEBA KELNEREK!
Klub nocny i bar "Trzecia nad ranem" oficjalnie ogłasza, że potrzebuje kelnerek. Poszukiwane wyłącznie osoby pełnoletnie bądź te, które uzyskały pozwolenie od dyrektora szkoły. Oferujemy przystępne mieszkanie, istnieje możliwość odliczenia go od razu od wypłaty. Praca cztery razy w tygodniu, w godzinach 19/01. Tysiąc pięćset rubli bez mieszkania, pięćset rubli z mieszkaniem. 

Praca dostawcy szuka wykonawcy!
Jedzenie samo się nie dowiezie, dlatego warto dopytać się o robotę w sekretariacie. Trzy razy w tygodniu po cztery godziny, oferujemy trzysta rubli. 

Robota w księgarni
Kto nie pracował, ten nie wie co traci. Tajne informacje na temat roboty dostępne u Logana. 

Opiekun/ka do dzieci
Diabeł najmie kogoś do zajęcia się Sukkubem. Preferowane kobiety. Więcej informacji na k-mail: diabeł@666.piekło. 






Komentarze