Upiorne opowieści z Lao [cz.3]

Drogi Panie Adresacie,

Cześć, to ja, pewna stara, rzadko używana skrzynka na listy. Zanim jednak rozwinę całkowicie przedstawienie mojego skromnego przedmiotu proszę, zauważ, jak bardzo paradoksalny jest sam fakt napisania listu przeze mnie, zwykły, zapomniany przedmiot, którego zastosowaniem jest odbieranie różnych listów i kierowanie do poszczególnych adresatów, a nie pisanie ich. Jestem jednak do tego zmuszony przez zaistniałe okoliczności.

Więc, zacznijmy od początku. Wybacz z góry, Panie Listonoszu, za brak adresata w odpowiednim miejscu koperty, jednak niestety nie znam imienia ani tym bardziej nazwiska, nie mam również pomysłu gdzie domniemany adresat mógłby przebywać. Mam jednak nadzieję, że dostarczysz list na miejsce jak zawsze, z tym swoim niezawodnym uśmiechem i spojrzeniem nadal radosnych, choć nieco już zmęczonych oczu. Proszę, zauważ, że sam fakt że kawałek blachy zawiera głos w tej sprawie znaczy, że to bardzo ważne. Choć znając Ciebie, nigdy nie dowiesz się o moich szczerych przeprosinach. Nie jesteś jednym z tych, co otwierają bez pytania cudze listy. 

Drogi panie Adresacie, pozwól teraz, że właściwie uświadomię Cię która skrzynka na listy zdecydowała się do Ciebie napisać. Stoję, odkąd tylko pamiętam, na ulicy Preston Road, w małym zapyziałym miasteczku o wdzięcznej nazwie York Town. Tak, dobrze myślisz, to Twoje rodzinne miasteczko. Ale zapewne nie pamiętasz już mnie, gdyż sam nie uważam się za rzecz godną przebywania we wspomnieniach ludzkich. Pozwól więc, że zanudzę Cię moim jakże błyskotliwym wywodem ubranym w ckliwe wspominki. 

Dawno temu (choć dla mnie czas stoi w miejscu od... Od dawna) często odwiedzałeś mnie, a dokładniej przychodziłeś do mnie w miarę regularnie po to, by wrzucać lub odebrać listy. Towarzyszył Ci wtedy mały, kilkuletni Chłopiec. Niestety, jego imienia też nie znam, nie mam do takich rzeczy prawa... ale, kontynuując. Chłopiec był w tamtym czasie bardzo szczęśliwy. I używając tego słowa w żadnym wypadku nie przesadzam. Widziałem to jak na dłoni; jego radosny uśmiech, pełne niewinności, duże, brązowe oczy, patrzące jasno w przyszłość, drobne, nieskalane żadną pracą rączki... jednak Ty sam powinieneś to najlepiej wiedzieć, co ja się będę na ten temat rozpisywał... W końcu, po pierwsze, nie po to do ciebie napisałem, po drugie, jeszcze wezmą mój skromny przedmiot za pedofila. Ekchem... Kontynuując. Szczęście chłopca było niczym niezmącone, ponieważ Ty byłeś przy nim. Za każdym razem podsadzałeś go, kiedy sam nie dosięgał do otworu na listy, uśmiechałeś się, mówiłeś uspokajające słówka, kiedy się przewrócił i obtarł sobie kolano... I chociaż jego mała rączka znikała w Twojej dużej, dorosłej dłoni, byłem przekonany, że nawet taki nic nie znaczący gest był pełny wzajemnej rodzinnej więzi i troskliwości. Czemu byłem, spytasz?

Ponieważ pewnego razu Chłopiec przyszedł sam. Bez Ciebie. Jak zwykle podszedł do mnie, próbując usilnie wrzucić jeden, jedyny list. Nadal był bardzo mały, więc trochę mu to zajęło... Oj, uwierz, nawet nie wiesz jak bardzo chciałem mu wtedy pomóc, podać pomocną dłoń, tak jak Ty do tej pory... Ale to było niestety niemożliwe. Uśmiechał się radośnie i pełen nadziei, tak jak zwykle, co mnie nieco uspokoiło. Jednak... Od początku coś było nie tak. Oczy Chłopca... Były jakieś smutne. Próbował się uśmiechać, śmiać, jednak coraz bardziej wyglądało to na pełen bólu grymas. Tak jakby w jednej chwili jego jasną przyszłość przysłoniły ciemne chmury pesymizmu. Zrozumiałem, że to dlatego, że jego nieskalana duszyczka po raz pierwszy doświadczyła czym jest samotność.

List, który wtedy wysyłał Chłopiec, był zaadresowany do Ciebie, Panie Tato. Nawet bez znania imienia czy nazwiska adresata domyśliłem się od razu. 

Od tego czasu Chłopiec zaczął przychodzić regularnie. Za każdym razem wrzucał tylko jeden list, z nadzieją, że dostanie jak najszybszą odpowiedź. Nadzieja ta tak napędzała jego działania, że zaczął mi poświęcać wyjątkowy rodzaj uwagi. Dbał o mnie, utrzymywał w czystości, co chwila sprawdzał czy przyszły nowe listy (Chłopiec rósł jak na drożdżach, choć to może tylko takie moje wrażenie... W każdym razie, bez problemu mógł już sięgnąć do otworu na listy). Odpędzał również nachalne gołębie, które bezustannie próbowały osrać, za przeproszeniem, mój skromny przedmiot, a nawet przesiadywał do późna w nocy, z błyszczącymi, wyraźnie podkrążonymi oczyma wpatrując się we mnie jak w namacalny symbol nadziei, lepszego jutra, wywołując we mnie uczucie bezgranicznego szczęścia pomieszanego z ogromnym poczuciem winy... W końcu nie mogłem odebrać i przekazać mu najważniejszego listu, na który tak długo czekał.

Myślę, że to właśnie w tamtym okresie pokochałem Chłopca. 

Uhh...

Nie wierzę, że naprawdę to powiedziałem, znaczy napisałem... Już sobie wyobrażam jak w tym momencie wszyscy jak jeden mąż podpinają mojemu skromnemu przedmiotowi łatkę pedofila... Ale nawet jeśli, to było konieczne, byś o tym wiedział. Nawet jeśli teraz czuję się cholernie skrępowany... Powinieneś być świadomy nawet takich nieistotnych błahostek, jak moja nieodwzajemniona miłość. Tak, dobrze przeczytałeś, to tylko moje głupie platonicznie uczucie, a ja nigdy nie zakwalifikuję się u Ciebie jako członek rodziny, na Twoje szczęście. Możesz odetchnąć z ulgą. 

Bo tak naprawdę chłopiec nigdy nie miał mnie za kogoś wartego uwagi. 

Bo tak naprawdę to nie na mnie czekał.

Poza tym był dzieckiem. A żadne dziecko nie jest zbyt cierpliwe. 

Za długo milczałeś, Panie Tato. 

Chciałbym Cię teraz uderzyć. Bez złości, bez żalu. Bez tego wszystkiego, ale nie dlatego, że tego nie czuję. Panie Tato, nie ma co mówić o moich uczuciach... Bo one są nieważne. Bo jestem tylko kawałkiem blachy. Bo nie mam prawa do uczuć.

Bo ważniejsze jest to, że uderzyłbym Cię z powinności. Bo tak trzeba. Byś się ogarnął. A uwierz mi, zrobiłbyś to. Jestem w całości wykonany z metalu, zabolałoby.

Widziałem jeszcze chłopca. To nie tak, że nie. Długo, długo później, przeszedł tą samą zakurzoną alejką. Urósł, zmężniał. Nie miał już żadnego listu do wrzucenia. Miał za to dziewczynę. 

Zazdrość nie jest wcale przyjemnym uczuciem, wiesz?

Nienawidzę łamać reguł. Nienawidzę nienawidzić, bo nawet samym tym uczuciem je łamię. Jestem obrzydliwy. 

Chciałbym znienawidzić Chłopca. To jedyne uczucie, które do siebie mógłbym dopuścić. Jak na ironię, nie potrafię. 

Kontynuując... Chłopiec nie przychodził tylko z jedną dziewczyną, przychodził z wieloma. A może po prostu umawiał się z pasjonatką przebieranek? W każdym razie, jej twarz, wzrost, ubiór bardzo szybko się zmieniał. Za każdym razem Chłopiec trzymał Dziewczynę za rękę. Za każdym razem przechodził obok, ignorował mnie, udawał, że nie dostrzega mojego istnienia. Jednak największą torturą było znoszenie tego momentu, kiedy przeszedwszy już ramię w ramię z tą swoją cholerną dziewczyną, idąc dumnie przed siebie, nie okazując słabości, na sam koniec, gdy już miał zniknąć za zakrętem zwalniał krok, przekrzywiał lekko głowę i patrzył. Rzucał to swoje pieprzone, błagalne spojrzenie na mnie, ściskając siną dłonią rąbek bluzy. 

W kieszeni. Ha ha ha, rozumiesz? Miał go w kieszeni. Nowy list. Czemu go nie wrzucił...? Czemu ani razu się nie zatrzymał...? 

Mój cholernie głupi, dziecinny, naiwny Boże. Czemu go nie wrzuciłeś? Może tym razem by się udało! Może... Czemu patrzyłeś na mnie tak bez nadziei...? Nie jestem bezsilny! Widziałem wiele. Przeżyłem wiele.

Po prostu daj mi go... Daj mi ten pierdolony list. 

Nawet nie musisz sobie zdawać sprawy, że to dzięki mnie doszedł w odpowiednie miejsce. Wykonam swoje zadanie zgodnie z procedurą. 

Co więcej mogę zrobić..?

Nieważne... Chłopiec i tak tego nigdy nie przeczyta, huh. I dobrze.

Potem Chłopiec na długi czas przestał przychodzić.

W końcu zniknął na dobre.

Pojawił się Mężczyzna. 

Mężczyzna prowadził za rękę kilkuletniego Chłopca. 

Czy ta sceneria czegoś Ci nie przypomina, Panie Tato? 

A raczej, Panie Dziadku? 

W innych okolicznościach zapewne pogratulowałbym, ale to zbyt ważna chwila, by robić coś tak prozaicznego. Dochodzimy do momentu, w którym wyjaśni się, czemu do Ciebie napisałem.

Mężczyzna pogładził Chłopca po czarnej czuprynie, a jego smutny wzrok spoczął na czerwonej, starej skrzynce. Zrobił kilka kroków na przód, pogrzebał chwilę w kieszeni i wrzucił zmiętą kopertę. Spróbował znowu się uśmiechnąć, jednak nie miał już najwidoczniej na to siły. Potrząsnął tylko głową, położył dużą dłoń na blaszanej pokrywce i przemówił cichym, spokojnym tonem. Miał taki przyjemny głos.

"Spisz się, kolego." 

Właśnie to robię.

Rozumiesz teraz, Panie Tato? 

On nadal czeka. On nadal, po tylu pieprzonych latach ma głupią nadzieję. Więc proszę, nie karz dorastać mojemu Chłopcu. Proszę, nie zawiedź jego zaufania. 

Proszę, cholera, błagam, odpisz mu. Okłam go. Wymyśl wymówkę, czemu tak brutalnie go zostawiłeś. Powiedz mu, że go kochasz. Nie obchodzi mnie, czy to prawda. Nikogo to nie obchodzi.

Bo jeśli tego nie zrobisz, znajdę Cię i poćwiartuję na kawałki. Co prawda obowiązkowość i staranność nie są mi obce, ale poczucie winy i litość już są.

I tak, możesz czuć się zaszczuty. 

- Nikt ważny

Komentarze