Upiorne opowieści z Lao [cz.1]

Rześkie powietrze delikatnie owiało jego twarz, wyciszając kotłujące się w głowie myśli. Wiedział, co ma zrobić. To wszystko, wszystko od początku było tak oczywiste... Nie mógł dłużej ciągnąć tego bezsensownego żywota. Nie mógł pogodzić się z myślą, że to wszystko, czego już doświadczył, to zaledwie przekąska przed tym gównem, które będzie się ciągnęło do łaskawej, usranej śmierci. Tchórzostwo? Chwilowy impuls? Być może. W każdym razie to nie było teraz ważne. Nieważne jak, z jakiegoś powodu w jednym momencie widział śliczną panoramę miasta, ciągnącą się poprzez cały widoczny horyzont, w następnym stał po drugiej stronie mostu, obserwując wartki potok błyszczącej, odbijającej światło księżyca wody. 
A może po prostu uległ urokowi tej niebezpiecznie pięknej nimfy? 
– Piękna noc.
 Nieznany głos przeszył zalegającą ciszę, przerywając mu w kontemplacji otoczenia. Wyrwany z tego dziwnego transu momentalnie odwrócił głowę w bok, by ujrzeć parę stalowych, świdrujących go na wskroś oczu. Nawet nie zauważył, kiedy ten na oko nastoletni chłopak, znalazł się obok niego, opierając się o lekko wilgotną barierkę. Uśmiechał się wesoło, nie spuszczając wzroku z niedoszłego samobójcy. Tak jakby cała ta sytuacja niezwykle go bawiła. 
– Aż chce się umierać – dodał chłopak po chwili, chichocząc cicho. Nie przestając się szczerzyć wyciągnął rękę w stronę mężczyzny. – Nie martw się, nie zamierzam cię powstrzymywać. Jestem tu w tym samym celu, a jak wiadomo przed Bogiem wszyscy jesteśmy równi. Podobno. Jestem... –Dziwny chłopak zawahał się przez chwilę, w końcu potrząsając przecząco głową sam do siebie. - Nie... To teraz nieważne. Tiaa, i tak za chwilę będziemy oglądać kwiatki z innej perspektywy... Póki nie jesteś martwy, będę cię nazywał Forest. Ty też nazywaj mnie sobie jak chcesz, mnie to rybka. 
 – No dobrze... – wymamrotał w odpowiedzi, nieco rozbawiony ściskając dłoń chłopaka. Z drugiej strony, śmierć w towarzystwie zawsze brzmi lepiej od samotnej śmierci. - niech będzie Forest. Ale nie mam ochoty na wymyślanie ci dziwnych przezwisk... Poza tym to teraz nieważne. Jak widzisz, zaraz będziemy martwi. 
Chłopak nie odpowiedział, wbijając wzrok w niebo, przez co mężczyzna poczuł chwilowy ucisk w żołądku. Zadziwiające... Znał tego dzieciaka ledwo pięć minut, a już chciał błagać go z powrotem o to hipnotyzujące spojrzenie... Zdecydowanie powinien poszukać sobie innego uzależnienia.
– Szukam gwiazd – wyjaśnił krótko, nie przerywając swojej czynności. – Nie chciałbym, by przegapiły moment mojej śmierci. A ty masz coś ważnego dla ciebie, Forest? 
– Może. – Wzruszył obojętne ramionami, zdziwiony bezczelnością dzieciaka. Oczywiście, że miał. Kiedyś. Marzenia, cele. Ale to wszystko zostało starte na proch w okrutnym, bezlitosnym świecie...
– To na chuja umierasz? 
Forest zamrugał kilkakrotnie, pewny, że się tylko przesłyszał. Kiedy w końcu dotarły do niego te irytujące słowa, zacisnął wściekle pięści, pilnując się by mu nie przywalić.
– Miałem. Miałem kiedyś, dawno... Ale już nie mam – westchnął głośno, kręcąc ze zrezygnowaniem głową. Sam nie wiedział, dlaczego spowiada się temu obcemu smarkaczowi, ale nie warto było doszukiwać się w tym sensu. Najpewniej dlatego, że go nie było. – Miałem kiedyś nadzieję, że coś się zmieni. Że będzie lepiej. Ale, jak się możesz domyślić, nic nie było. – Nie wiedział już, czy bardziej chciało mu się śmiać czy płakać, przez co jego głos stawał się coraz bardziej rozpaczliwy - Dlatego stoję tu teraz z obcym dzieciakiem na zakichanym podeście. Dlatego umieram.
Chłopak nie przerywał mu, w ciszy wsłuchując się w słowa mężczyzny i plusk rzeki. Kiedy ten skończył oderwał wzrok od nieba, z powrotem przyglądając się swojemu rozmówcy. Ten z kolei sam nie był w stanie stwierdzić, co dokładnie widział w tych oczach, ale to "coś", było cholernie namacalne, fascynujące i dziwne, powodujące gęsią skórkę.
– Jeśli chcesz umrzeć, umieraj. Jeśli chcesz żyć, żyj. Od tego jest wolna wola, mój drogi. – Przymknął na chwilę powieki, rozkoszując się chłodnym powietrzem, dzięki czemu Forest miał okazję zauważyć, że jego skóra jest trupio blada. Zanim się spostrzegł powieki chłopaka rozwarły się a stalowoszare oczy wolno, nie ubłagalnie pochłaniały jego jestestwo. I był stracony. – Jeśli chcesz, by coś się zmieniło, to to zmień. Nie oczekuj od innych, że cię wyręczą. 
– Zmienić... – powtórzył za nim bezmyślnie, nie przerywając ani na chwilę ich kontaktu wzrokowego. – To nie ma sensu. Poza tym teraz mnie to już nie obchodzi... 
– To niech zacznie obchodzić. Tylko tchórze rozpaczliwie skaczą z mostów. Mosty mają tego dość, Forest. Dajmy na to, że reinkarnacja jest możliwa. Serio sądzisz, że następne życie będzie lepsze? A może w twojej wizji samobójcy trafiają do nieba? Wiesz... To, że zmienisz rodzaj gleby, po której stąpasz, czy kolor sklepienia nad twoją głową nic nie da. – Z ironicznym uśmiechem chwycił go za krawat, bezpardonowo zbliżając jego twarz do swojej. – Podporządkuj sobie świat pod swoją wizję, nie na odwrót.
W tym momencie Forest zrozumiał, że chłopak o pięknym, a jednocześnie strasznym spojrzeniu nie przyszedł tu, by umrzeć. 
Ale teraz jakoś mało go to obchodziło. Był zbyt skupiony na słowach tego demona, który cicho, niezauważalnie podkradał mu duszę. Z trudem próbując przywrócić racjonalne myślenie pokręcił z powątpieniem głową. 
– Nie... – wymamrotał cicho, odrywając wzrok od swojego rozmówcy. – Kim ja jestem, by decydować o tym, jak świat powinien wyglądać? Nawet gdybym chciał... Nie wiedziałbym, od czego się zabrać. Tego... Wszystkiego... Jest po prostu za dużo... Jestem zbyt słaby...
– I nie musisz wiedzieć – przerwał mu, bawiąc się guzikami od jego koszuli. Forest nie zauważył nawet, kiedy ich odległość drastycznie zmalała. – I nie musisz być silny. Mogę dać ci wiedzę. Mogę dać ci siłę. – Wbił w niego spojrzenie, zmuszając niewidzialnym magnesem mężczyznę do kolejnego kontaktu wzrokowego. Forest nareszcie zrozumiał, że opór jest bezcelowy. I jakoś specjalnie mu to nie przeszkadzało.
– Mogę dać ci istnienie. Mogę dać ci wszystko, czego zapragnie twoja chciwa dusza. Jeśli tylko mi ją oddasz. – Uśmiechnął się niewinnie, przechylając głowę na bok - to jak?
Forest chwilę trawił jego słowa, nadal wzrokiem przemierzając głębię tych oczu. Nawet gdyby zaprzeczył, dla ich dwójki oczywistym byłoby, że już utonął. Nie ma dla niego ratunku. Oddanie mu siebie pod rozkazy... To czysta formalność.
Otwierał już usta, by coś odpowiedzieć, kiedy most niebezpiecznie zatrzeszczał a grunt uleciał spod ich stóp. Forest usłyszał jeszcze jakby z oddali cichy plusk oderwanego betonu, kiedy zorientował się że kurczowo przyciska do siebie tego samego demona, któremu jeszcze przed chwilą prawie oddał duszę. Ten natychmiastowo go odepchnął, niczym rażony prądem nie zważając na chwiejne podłoże i chwycił wolną ręką barierki. 
To podziałało na mężczyznę jak mentalny plaskacz. Skarcił się w myślach, że prawie dobrowolnie zgodził się na zostanie zabawką. W wieku szesnastu lat uzależnił się od papierosów i to jedno uzależnienie było aż nadto wystarczające. 
– Nie – powiedział hardo, tym razem skrzętnie unikając jego wzroku. – Wolę zmieniać świat... Na moich zasadach. Po staremu. 
Ledwo wypowiedział te słowa, już miał ochotę tego pożałować. Spojrzenie, które wydawało mu się piękne, urokliwe, przerażające i wiele więcej było teraz pełne bolesnej urazy. Na krótką chwilę dostrzegł też coś w rodzaju pełnego rozgoryczenia pogodzenia się z losem... A ta piękna głębia stała się pustką. Już chciał się dać omotać po raz kolejny, kiedy chłopak z dumną miną odwrócił się na pięcie, idąc miarowym krokiem w swoją stronę.
– Trudno. – Jego głos powrócił do poprzedniego tonu beztroski. – Mogłeś mi odmówić. Mogłeś się zgodzić. To właśnie to, co nazywamy wolną wolą, Forest. Najwidoczniej nie byłeś AŻ TAK zdesperowany, jak myślałem...
I z tymi słowy zniknął w mroku.

Komentarze